Czekałem na ten model z niecierpliwością. Kiedy PZL P.6/I ukazał się w sprzedaży tuż przed świętami Bożego Narodzenia natychmiast go nabyłem. Mam na składzie wiele rozpoczętych i nie tkniętych modeli, które czekają w kolejce na swój czas. Ale najnowszy model Arma Hobby przepchnął się na sam początek tej kolejki. Decyzja o budowie zapadła szybko, a główną inspiracją do jej podjęcia była ciekawość czy rzeczywiście trudno jest wykończyć model z płatem pokrytym blachą żłobkowaną. Z relacji modelarzy, którzy robili wcześniejsze modele „pezetelek” wynikało, że położenie kalkomanii żłobkowanych płatach graniczy z cudem albo jest wręcz nie do wykonania. Musiałem się o tym przekonać na własnej skórze.
Artykuł gościnny – tekst i zdjęcia Andrzej Mierzejewski
Prace wstępne i montaż modelu
Pierwszym krokiem było odcięcie wszystkich elementów od nadlewek i oszlifowanie pozostałości po nich, tak aby można było spasować główne elementy modelu na sucho. Było to o tyle ważne, że spotkałem się z opiniami o nieprawidłowo odlanych płatach, które miały zbyt dużą grubość przy przejściu płata w kadłub. Okazało się, że mój egzemplarz jest bardzo dobrze odlany i części idealnie pasują do siebie.
Profilowanie blachy P.6/I
Nie byłbym sobą gdybym jednak nie znalazł czegoś, co można byłoby poprawić. Pierwszą rzeczą na którą zwróciłem uwagę było żłobkowanie płatów. W oryginale blach pomiędzy żebrami miała pięć trójkątnych w przekroju przetłoczeń. W modelu, zapewne ze względów technologicznych, przetłoczenia te przybrały formę blachy falistej. Poprawienie tego mankamentu było sporym wyzwaniem. Pomysł był taki, żeby wszystkie rowki przedłutować nadając odpowiedni, bardziej zbliżony do oryginału kształt przetłoczeń. Zastanawiałem się jak to zrobić, aby rowki pomiędzy żłobieniami były równe i powtarzalne. W końcu wpadłem na pomysł, że wykorzystam do tego celu stary pilniczek z kompletu cienkich dwumilimetrowych iglaków. Wybrałem pilnik o kwadratowym przekroju i zaszlifowałem jego koniec diamentową tarczą tak, aby osiągnąć przekrój o kształcie trapezu i szerokości odpowiadającej odstępom pomiędzy żłobkami blachy na płacie. Tak zaostrzonym dłutem zacząłem frezować każdy rowek. Niestety żywica okazała się niewdzięcznym materiałem, a ja popełniłem kilka błędów. W kilku miejscach ukruszył się materiał, w kilku zadrżała mi ręka i w rezultacie i w rezultacie powstały miejsca pozbawione równych żłobków. Z opresji wyratował mnie Marcin z Arma Hobby dostarczając nowy płat. Postanowiłem wszystko rozpocząć od nowa pracując z większą uwagą i starannością oraz musiałem zrezygnować z ambitnego planu i pozostawić żłobki nieco szersze i nie tak ostro zakończone, jak pierwotnie planowałem.
Nitowanie modelu PZL P.6/I
Kolejną przeróbką było wykonanie imitacji nitowania na kadłubie i płatach. Już wcześniej zrobiłem sobie „nitowadełka” z kółek zębatych od starych zegarków. Miałem do dyspozycji kilka narzędzi dających odstępy między nitami od 0,26 do 0,36 mm. W sam raz do takiego modelu jak PZL P.6. Pierwsze próby nitowania kadłuba nie wypadły pomyślnie. Żywica, z której wykonany był model jest zbyt twardym materiałem i zębate kółeczka nie zostawiały zbyt wyrazistych śladów, a przyciśnięte za mocno wyginały się albo prowadziły nie po tych liniach co trzeba. Po tej porażce zdecydowałem się, że najpierw pomaluję model podkładem. Użyłem do tego celu białego Alcladu, który pokrył pierwsze próby nitowania, a następnie trysnąłem czarny błyszczący Alclad jako bazę pod metalik. Na tak zagruntowanym kadłubie wykonałem ponowne nitowanie, które tym razem przebiegło dużo łatwiej.
Waloryzowanie silnika
Następnym etapem pracy było przygotowanie silnika. W modelu nie ma popychaczy zaworów i rozrządu, więc trzeba było je dorobić. Centralny przed każdym cylindrem popychacz wykonałem z drutu stalowego o średnicy 0,3 mm, a boczne z cieńszych wyciągniętych nad kuchenką pręcików polistyrenowych. miały średnicę poniżej 0,2 mm. Przez nawiercone z zewnątrz silnika otwory przełożyłem odcinki pręcików zaklejając je cyjanoakrylem. Przyszedł czas na poprawienie rur kolektorów wydechu. Zadanie wydawało się proste. Nie sztuka wywiercić otwory wydechowe. Problem w tym, że te rury nie są w przekroju okrągłe, ale owalne. Aby uzyskać cienką ściankę o równej grubości na całym obwodzie wykorzystałem cienkie sztyfty diamentowe i ręczną wysokoobrotową wiertarkę. Praca ta wymagała dużego skupienia, bo każdy zbyt gwałtowny albo nieostrożny ruch mógł uszkodzić delikatną końcówkę rury.
Okapotowanie silnika kończyło się owalnymi otworami wentylacyjnymi. W modelu zostało to jedynie zamarkowane niewielkimi wgłębieniami. Po przewierceniu na wylot tych otworów ostateczny kształt wypiłowałem cieniutkim 1 milimetrowym okrągłym iglakiem.
Ostatnie prace przed malowaniem modelu
Dalsze prace z kadłubem polegały na usunięciu płozy ogonowej i zalaniu ubytku żywicy kilkoma warstwami kleju CA. W pierwszym prototypie P.6/I płoza ogonowa była zainstalowana s podstawie steru kierunku. W modelu sama płoza nie została zbyt precyzyjnie odwzorowana, więc należało ją nieco poprawić. Przefrezowałem samą stopkę płozy i wstawiłem dwa stalowe pręty, na których była w rzeczywistości zawieszona.
Natomiast w przedniej części kadłuba między goleniami podwozia wyfrezowałem podłużne, biegnące w poprzek kadłuba rowki. W rowkach tych były zakończone odciągi do amortyzatorów podwoziowych. Gdybym nie wykonał tego frezowania linki odciągów ocierałyby się o brzuch kadłuba.
Dopatrzyłem się, że u nasady płata nie ma w modelu uchwytów ułatwiających wsiadanie pilota do kabiny samolotu. Aby trwale umocować owe uchwyty musiałem wykonać otwory, w których chciałem osadzić stalowe pręciki. Wykonanie otworu o średnicy 0,3 mm w części kadłubowej wydawał mi się dość proste, ale z drugiej strony wywiercenie otworu wzdłuż płata i na samej krawędzi spływu wydawało się sprawą o wiele trudniejszą. Zwykłym wzmocnionym wiertłem o tej średnicy nie dało się odpowiednio podejść. Wykorzystałem więc długie wiertło, które osadziłem i przylutowałem na końcu mosiężnego pręcika służącego za uchwyt. W czasie wiercenia samo wiertło opierało się o kadłub i lekko uginało, ale tym sposobem udało mi się wykonać wspomniane otwory, wsunąć w nie druciki i zakleić CA.
Po tej operacji płat nadawał się do ostatecznego malowania.
Malowanie i oznakowanie modelu
Malowanie modelu metalizerami Alklad
Do odwzorowania metalowego poszycia samolotu użyłem lakierów Alclada, głównie duraluminium, dull aluminium, dark aluminium, polished aluminium, a do malowania konstrukcji wewnątrz kabiny airframe aluminium. Starałem się zróżnicować gładkie blachy na noskach profilu płata od pozostałego pokrycia, ale efekt jest prawie niewidoczny. Jedynie polished aluminium na łopatach śmigła i na czubku kołpaka wyraźnie się odcina od reszty blach.
Nakładanie kalkomanii na blachę falistą
Kiedy płat był już suchy przyszedł długo oczekiwany przeze mnie moment sprawdzenia rzeczy niemożliwej, czyli położenia kalkomanii na żłobkowanej blasze. Do zwilżenia i zmiękczenia kalkomanii użyłem płynów GUNZE Sangyo: Mr. Mark setter i Mr. Mark softer. Pomimo użycia tych płynów kalki nie ułożyły się w bruzdach mimo dociskania przez papierową chusteczkę i wykałaczką. W wyniku tych zabiegów kalki popękały na żłobkowaniu i nadawały się do wymiany. Znowu mogłem liczyć na pomoc Marcina, który dostarczył nowe komplety kalek i do wypróbowania płyn zmiękczający Bilmodel 3. Zdjęcie popękanej kalkomanii również nie jest prostą czynnością. Pomyślałem, że pomoże mi w tym ten nowy płyn otrzymany od Marcina. Zwilżyłem kalki przy pomocy patyczków do uszu. No i płyn „pomógł” – zeszła nie tylko kalkomania, ale też srebrny lakier, czarny podkład pod nim oraz biały – wszystko do samej żywicy. Po pomalowaniu płata przystąpiłem do drugiej próby położenia kalek. Tym razem nie żałowałem płynów zmiękczających. Oprócz płynu GUNZE zastosowałem płyny Micro Set i Micro Sol. Rezultat był lepszy, ale znów nie do końca zadowalający. W kilku miejscach kalki znów pękły, a w innych po wyschnięciu naprężyły się nie wypełniając należycie żłobków poszycia. Zrezygnowany zrobiłem jedynie podmalówki w miejscach pęknięć kalek i dałem sobie spokój. Zawiozłem model w tym stanie na spotkanie naszego kluby, aby koledzy ocenili i poradzili co dalej z tym zrobić. No cóż, ich ocena moich wysiłków nie była pozytywna, ale czegóż innego miałem się spodziewać. Ponowne usuwanie kalkomanii i próbowanie kolejny raz położenia nowej nie budziło mojego entuzjazmu. Zaryzykowałem próbę uratowania tego, co do tej pory zrobiłem. Zdecydowałem się raz jeszcze użyć płynu Bilmodel 3, ale w specyficzny sposób. Zamaskowałem płat wokół szachownic taśmą maskującą Tamiya, a płyn zmiękczający wlałem do aerografu i cieniutką warstewką, tak jakbym werniksował, naniosłem płyn na szachownice. Kalki momentalnie zmiękły, ale nie nie za bardzo chciały wypełniać rowki. Delikatnie przykładałem na płask igłę od aerografu i dociskałem kalki do rowków. Tym razem powiodło się z ułożeniem kalki, ale płyn rozpuścił wcześniejsze podmalówki, które rozpłynęły się po szachownicach. Cóż było robić? Przygotowałem białą i czerwoną farbę GUNZE H do której dodałem parę kropel płynu opóźniającego wysychanie i zabrałem się za malowanie pędzlem całych szachownic. Zajęło mi to parę godzin, bo zamiast ławkowca musiałem posłużyć się pędzelkiem o rozmiarze 0/5, który miał zaledwie kilka włosków. W końcu wyszło to malowanie zadowalająco, ale ja następnego dnia miałem kłopoty z odczytaniem tekstu na ekranie komputera.
Pozostały już tylko drobne końcowe prace przy modelu. Zrobiłem delikatny wash brązowym Panel Line Accent Color Tamiyi, który podkreślił nitowanie i połączenia blach na płatowcu i pokazał lekkie zabrudzenia jakie mogą się zdarzyć w czasie eksploatacji. Należała do nich także imitacja wycieków smaru z osi kół podwozia. Tutaj zacieki wykonałem cienkim pędzlem na wewnętrznych tarczach kół. Po zewnętrznej stronie tarcze mają kształt stożkowy i po tej stronie nie było widocznych zacieków.
I jeszcze ostatnie wykończenia
Model uzupełniłem jeszcze o stopień wejściowy na lewej burcie kadłuba wykonany z drutu o średnicy 0,3 mm oraz o rurkę Pitota pod prawym płatem wykonaną z pręcików polistyrenowych, ponieważ element fototrawiony z zestawu wydaje mi się gorszym rozwiązaniem.
Budowa tego modelu trwała ponad miesiąc, co w moim przypadku jest tempem ekspresowym. Zdobyłem w trakcie pracy sporo nowych doświadczeń, a popełnione błędy będą nauką na przyszłość. Chciałbym, aby budowa następnych modeli „pezetelek” przebiegła dużo sprawniej i bez takich stresów, jakie były mi dane przy modelu PZL P.6/I.
Andrzej Mierzejewski